Kondrat, Marek, głupi chyba nie jest, a jednak w reklamach robi z siebie głupca. Oczywiście za pieniądze. Są ludzie, którzy za pieniądze potrafią zrobić wszystko. Niektórzy z nich się prostytuują.
Kondrat niby przedrzeźniał Kaczyńskiego, naśmiewał się z jego orędzi. Ale właściwie nie wiadomo było, o co chodzi, bo: skoro śmieszne jest to, iż rzekomo doganiamy kraje unijne, to widać w rzeczywistości nie doganiamy. Skoro tak się mówi w reklamie, to euroderaści różnego rodzaju (euroderasta – to ślepy miłośnik UE, zboczony na jej punkcie jak pederasta wiadomo na czyim punkcie, a miłość jak wiadomo jest bezkrytyczna), tacy jak np. ci od Fundacji Schumana, powinni zaraz zacząć krzyczeć i obrażać (także się – za to im płacą). A jednak nie krzyczeli, i chyba nie tylko, dlatego że Kondrat sam jest eurderastom. Raczej czuli się skonfundowani, czyli biznes reklamowy ich wydmuchał.
Ale wracając do samego Kondrata i jego klienta ING, podobno Śląskiego w Antwerpii. Dzisiaj podano, że ma ING dostać od państwa holenderskiego miliardy erosów pożyczki. Więc jednak Kondrat miał rację, źle się dzieje w państwie europejskim, i z ING pomiotów powinniśmy jak najszybciej swoje aktywa usuwać. A Kondrat i jemu podobni powinni nam zapłacić za kłamstwa na temat solidności tej instytucji.
Ale nie. Mamy przecież w Eurosojuzie wolny rynek. Jest on wolny dla polskich przedsiębiorstw i polskich stoczni. Muszą konkurować i rywalizować z bogatszą konkurencją (kapitałem, doświadczeniem i ciągłością). Nikt nie myśli do nich dopłacać. Bo wolny rynek to pojęcie ideologiczne, stosowane do ujarzmiania słabszych przez silniejszych, Polaków przez Niemców, Rumunów przez Francuzów itd. W praktyce liczą się tylko gospodarki narodowe. To one zapewniają państwu dochody. A te dają możliwości rozwoju szerokorozumianej infrastruktury. Więc wolny rynek to rynek wolnych dla naszych i tylko taki rynek jest dla nas korzystny. Musimy to wreszcie zrozumieć. Nie patrzeć na gęby pełne frazesów, lecz na ręce pełne erosów.
A tak naprawdę, to jestem za Unią Europejską, ale taką, w której będę się najpierw czuł obywatelem swojego własnego państwa, a Bruksela nie mieszała mi się zbytnio. Niech rządzi w Belgii.